Od kilku dni Bezwęchowiec próbuje wrobić mnie w nową karmę. Zupełnie go nie rozumiem, po co? Tamta była zła? Pachniała norweskim łososiem i warzywami. A to nowe coś… nawet ciężko powiedzieć co to jest.

Śmierdzi jak ta biała substancja, którą Bezwęchowiec smaruje sobie twarz, zanim zacznie po niej jeździć takim małym nożykiem. No nie da się tego jeść po prostu, hau! Słyszałam jak moje człowieki rozmawiają, że to niby z jakimś tam kola… coś tam – na stawy, kości i inne takie. Ale przecież ja jestem zdrowa!

Na szczęście już udało mi się pokazać moją pełną dezaprobatę, no i Bezwęchowiec zaczął mieszać to paskudztwo z pysznym, wołowym sosikiem. Teraz to można jakoś przełknąć przynajmniej. 🙂