Moi wierni fani czasem pytają, jak to jest być corgi z cukrzycą. Więc zamiast pisać każdemu z osobna, postanowiłam odpowiedź wszystkim na raz. Nawet tym, co nie pytali. Może się zreflektują, że czasem trzeba zapytać, co u kogo słychać i jak mu się żyje.
No więc tak. Mój dzień jest bardzo uregulowany. Bezwęchowce czasem narzekają, że nawet jak mają wolne, to muszą wstać z samego rana. Ja bym mogła się karmić sama, ale jakoś nie mają do mnie zaufania, że nie zjem więcej niż powinnam. Bo musisz wiedzieć, że dostaję dokładnie odważoną karmę dla psich cukrzyków. Aktualnie jem taką: Calibra Veterinary Diet Dog Diabetes & Obesity. Innej nie tknę. Bezwęchowce próbowały mi dawać też jakąś specjalistyczną mokrą karmę, ale smakowała jak karton i odmówiłam współpracy. W końcu corgi z cukrzycą nie można karmić byle czym.
Najgorszy moment następuje, gdy zjem swoją porcję. Ja jem szybko, jestem bardzo konkretna. Za to Młoda cacka się ze swoją miską czasem przez kilkanaście minut. A ja siedzę i patrzę na tę karmę i ślinka mi leci. Ale nie ruszę, niech wiedzą, że mam swoją godność i z jej miski jeść nie będę.
Zanim zjem, to już mam pierwszy pomiar cukru. Nie należy to do najprzyjemniejszych rzeczy. Kłują mi ucho, a potem wyciskają krew, żeby zbadać poziom cukru. Po jedzeniu przychodzi czas na kolejne kłucie – tym razem z insuliną. Bezwęchowce już się nauczyły, jak mi dawać zastrzyki, żeby mnie nie bolało, ale początki były trudne. Teraz wiedzą, że trzeba porządnie złapać skórę na karku, podnieść i dopiero potem wbijać igłę. Podobno człowieki mają jakieś pompy, że ich nie trzeba tak kłuć. Ja mam cały składzik strzykawek. W sumie to mogłabym jakiś mały punkt diagnostyczny otworzyć.
Dalej następują zabiegi higieniczne. Czyli głównie czyszczenie zębów. Czasem oczu. Najrzadziej uszu. I w końcu możemy pójść na spacer. Nie zawsze mam siłę. Wszystko zależy od poziomu cukru we krwi. Czasem mogę pójść normalnie razem z Nami, ale czasem mam siłę dojść tylko do sąsiadów. Wtedy zostawiają mnie na ogrodzie i czekam, aż wrócą. Muszę jednak przyznać, że pojawienie się tej Młodej dobrze mi zrobiło. Bo zdecydowanie mniej jest takich sytuacji, kiedy nie pójdę na dłuższy spacer.
Po spacerze mam wolne. Wcześniej opiekowałam się Nami, ale już tyle ją nauczyłam, że wiem, że nie narobi głupot. Pobawimy się więc trochę razem, a potem mogę położyć się spać. Dość dużo odpoczywam. Czasem pójdę sobie na ogród. Pogonię kota sąsiadów, albo obszczekam przechodniów. Muszą wiedzieć, kto tu rządzi. Jest też czas na zabawę z Młodymi Bezwęchowcami.
Po południu jest pora na treningi. Żona Bezwęchowca wyciąga takie kwadratowe podesty i ćwiczymy wchodzenie i schodzenie. I obkręcanie się. I zostawanie w miejscu. I jeszcze wiele innych rzeczy. Ja mam krótsze ćwiczenia. Bo potem Nami uczy się prezentować na wystawach.
Zapomniałam napisać, że w międzyczasie bezwęchowce mierzą mi znowu cukier. Wszystko zależy od tego, jakie są odczyty. Czasem, jeżeli jest bardzo mało cukru we krwi, to dostanę kostkę cukru. Ale to musi być bardzo, bardzo nisko. Martwią się wtedy, żebym nie wpadła w śpiączkę hipoglikemiczną i dają taki rarytas, I faktycznie szybko się po nim lepiej czuję. Z kolei jak mam wysoki cukier, to próbują mnie trochę zachęcić do ruchu. Na początku wcale nie jest fajnie, ale już wiem, że dla lepszego samopoczucia lepiej ich posłuchać.
Nauczyłam się pokazywać moim człowiekom, jaki jest aktualny poziom cukru. Znaczy się czy wysoki, czy niski. Patrzę na nich tak „specjalnie” i oni wiedzą jak się czuję. I mówią „o, chyba ma wysoki cukier” albo „o, chyba jest niski”. Potem mierzą i najczęściej się to zgadza, więc dzięki temu trochę mniej mnie już kłują, żeby to sprawdzić.
Wieczorny posiłek jest dokładnie po 12 godzinach. Znowu muszę dostać insulinę, bo ona działa przez określony czas. Często próbuję wymusić, żeby nakarmili mnie szybciej, ale Żona Bezwęchowca na to nie pozwala. Podobno skończyła jakieś studia i się na tym zna i wszyscy się jej w tym temacie słuchają w domu. Tak więc wiem, że jak chcę dostać moja miskę szybciej, to do innych nawet nie ma co podchodzić. I tak mnie do niej odeślą.
Najbardziej lubię wieczorny spacer. Wtedy już Bezwęchowce się nie spieszą, a czasem idziemy w większym gronie i jest bardzo fajnie. A najfajniej jest, jak dojdziemy nad jeziorko. Uwielbiam pływać, więc korzystam z okazji. Ale najlepsze jest po wyjściu z wody. Bezwęchowce nazywają to panierką. Tarzam się w piasku na wszystkie strony. Coś przecież muszę mieć od życia.
Po powrocie jeszcze czasem zostaję na ogrodzie. Ale ogólnie to już wszystko się w domu wycisza i przychodzi czas snu. Mam wielkie legowisko, ale idę tam tylko, kiedy chcę mieć spokój. Bo wszyscy w domu wiedzą, ze nie wolno mi tam przeszkadzać. Nawet Młoda już się tego prawie nauczyła. Na nocne spanie mam swoje ulubione miejsce przy schodach. Mówią, że kupno legowiska dla corgi to strata pieniędzy. Nie zgadzam się z tym. Swoje miejsce każdy mieć musi. Choćby po to, żeby móc wybrać spanie poza nim.