I po wystawie. Moje człowieki zwariowały ze szczęścia, bo otrzymałam ocenę „excellent”, czyli „doskonała”. No ba! To chyba normalne? Nie spodziewałam się, że może być inaczej. Chociaż w sumie gdy człowieki wykąpały mnie przed wystawą przez chwilę bałam się, że jestem za czysta, ale widać wszystkie bezwęchowce są takie same, bo sędzia docenił to, że jestem czyściutka (brrr…).

Ogólnie cała impreza była bardzo sympatyczna. Strasznie dużo zapachów. Wszystkie możliwe rasy, hau! Poznałam kilka nowych koleżanek i kolegów. Pewnie będziemy się spotykać regularniej, na kolejnych wystawach. A, nie wspomniałam o najgorszym – takich czarnych puszkach, które bezwęchowce przykładają sobie do twarzy. Pańcia (Żona Bezwęchowca) wytłumaczyła mi, że to tzw. aparaty fotograficzne. Jak mnie one denerwują! Ten dźwięk „klik”, „klik”, „klik”. I za chwilę to samo, można dostać fioła. Na wszelki wypadek obszczekałam więc wszystkie napotkane czarne puszki, a co. Pańcia nie była zachwycona, bo powiedziała, że musimy to poćwiczyć. Ale co? Bo przecież pięknie na nie szczekałam.