Pora na kolejną wystawę. Tym razem na Opolszczyźnie, a dokładnie w Zakrzowie. Bardzo sympatycznie miejsce – oddalone od głównych dróg i człowiekowych domostw. Duuużo zieleni i otwartych przestrzeni. To chyba dlatego, że to było miejsce, gdzie człowieki trzymają, znaczy się hodują te… no… takie wielkie i intensywnie pachnące – ko… coś tam, o kunie, tak, kunie. Ale oprócz hodowli kuni człowieki mają tam też specjalne namioty i halę, w których organizują właśnie psiejskie wystawy. 

Przyjmowanie psów rozpoczynało się od godz. 8.00, a sędziowanie od 10.00. Byliśmy na miejscu ok 9.30. Kolejka była taka, że stało niej chyba ze 100 bezwęchowców! Tak więc już na starcie wiedzieliśmy, że sędziowanie nie ruszy punktualnie (a czy na którejkolwiek wystawie ruszyło? lub nie było opóźnienia?). I faktycznie, sędziowanie rozpoczęło się z kilkudziesięciominutowym opóźnieniem.

Nowością było dla mnie też to, że mój ring znajdował się w hali, a nie na wolnym powietrzu. Jakiż tam był tłok – wszędzie mnóstwo psów, wielu ras i maści wraz ze swoimi człowiekami. Nie ukrywam, że było to dla mnie bardzo stresujące, bo ciągle byłam bombardowana niezliczoną ilością bodźców.

To niesprawiedliwe, że sędziowanie zawsze odbywa się w kolejności a(na)lfabetycznej. W ten sposób Welsh Corgi Cardigan oraz Welsh Corgi Pembroke są na samiutkim końcu!!! Czyli w praktyce kisiliśmy się na tej hali ze wszystkimi jak ryby w beczce do około godziny 15.00!

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego podając plan sędziowania człowieki nie organizują tego tak, że przyjmowanie psów trwa przez cały czas wystawy, a poszczególne rasy nie są rozpisane na godziny. Wówczas człowieki przyjeżdżałyby na konkretną godzinę – np. my przyjechalibyśmy około godz. 13.00 i czekalibyśmy 1,5-2h, a nie 5h! Niby te człowieki takie mądre i w ogóle, a nie potrafią sensownie policzyć ile zajmie im sędziowanie każdej rasy (przecież wiedzą ile mają zgłoszeń oraz ile mniej więcej trwa sędziowanie)! A z tego co się dowiedziałam od innych Pembroke’ów – zawsze, ale to zawsze są opóźnienia i to duże. A przecież wystarczyłoby wyznaczyć różne godziny przyjazdu dla różnych ras psów i od razu by było luźniej na hali i mniej stresująco dla wszystkich. Ech, zrozum tu te człowieki.

Słyszałam jednak, że na niektórych wystawach za granicą robią tak, że raz sędziowanie odbywa się w kolejności a(na)lfabetycznej, a raz odwrotnej (antyanalfabetycznej?). I wtedy corgi są prawie na początku, dzięki czemu nie musimy wraz z bezwęchowcami kwitnąć cały dzień gdy już zostaniemy ocenieni. Dobre. Ale u nas chyba na to jeszcze nie wpadli – nie wiem zresztą, mam póki co nikłe doświadczenie wystawowe.

Mniejsza z tym. Kiedy wreszcie wpuszczono nas na ring (mnie i Żonę Bezwęchowca, bo jak wiecie z jednego z poprzednich moich wpisów, mój Bezwęchowiec w życiu na ring nie wyjdzie), zaprezentowałam się wzorowo. No… prawie. Coś tam usłyszałam potem od Żony Bezwęchowca, że jak się truchtamy w około, to nie jest moment na wąchanie ringu oraz konkurentów, ale co tam. Muszę chyba wiedzieć z kim i z czym mam do czynienia, co nie?

Efekt naszych wystąpień był w każdym razie taki, że ponownie otrzymałam ocenę DOSKONAŁĄ. Moje Bezwęchowce były ze mnie dumne. Ja też. Otrzymać najwyższą notę w takich warunkach, po prawie całym dniu czekania i stresowania się uważam za nie lada sukces.